Od dłuższego czasu miewam przebłyski weny, a do końca nie wiem co z nimi zrobić - chodzi tu o pisanie. Uwielbiam pisać, przeważnie historyjki o gangsterskim środowisku, ale też szykuje się na pisanie past - o tym wkrótce. Teraz nasuwa mi się to, o czym moglibyście pomyśleć: co tak właściwie chcę zrobić? Nie ukrywam, historyjki mogłyby się wydarzyć, jednakże fabuła, postacie i niektóre miejsca będą zmyślone. Miłuję się w klimatach rodem z Compton. Nieważne czy sprzed trzydziestu, czy dwóch lat... Ja to po prostu uwielbiam! Za wiele o sobie w sumie nie wspomniałem, ale to i nawet dobrze... Chyba nie ma takiej potrzeby. Z czasem pewnie odbiegnę od schematu i uraczę Was moimi zdjęciami, jednakże nie mam pojęcia kiedy to nastąpi. A pro po, mam już kilka "opowieści" w zanadrzu. Świat jest mały, więc możliwe, że ktoś już je czytał, ale nic nie zakładam... Wtedy moje słownictwo nie było ubogie, ale składnia, czy gramatyka dawały wiele do życzenia. Nie przedłużam, bo chyba jestem w dobry, choć za tym nie przepadam. Jest to coś w rodzaju biografii, rzecz jasna postać jest fikcyjna, tak samo jak jej przygody. W kwestii muzyki pod epizodami - muzyka ma za zadanie podkreślić klimat danej sytuacji, nikogo nie zmuszam do jej słuchania, to tylko taki dodatek, moja fanaberia. Myślałem też o dodaniu zdjęć, ale to chyba wizualnie się nie nada. W takim razie przedstawiam Wam próbkę moich możliwości! ;)
Opis postaci:
Odwieczny przeciwnik systemu, urodzony buntownik i wierszokleta. W węższych kręgach świata przestępczego znany pod pseudonimem "PACMAN". Charakteryzuje go niespotykany charakter, długi jęzor i blizna na twarzy. Styczność z gangiem miał już w wieku czternastu lat, kiedy to po śmierci swego kuzyna zaczął coraz częściej kręcić się pod nogami gangsterów na MYRTLE STREET. Odbiegając nieco od tematu; MYRTLE STREET, to jedna z wielu ulic w okolicach GANTON, gdzie wychował się nasz bohater. Na przełomie rozwinięcia i modernizacji kultury miejscowych gangów, działał tam niewielki set CRIPS... Składał się on z bandy dzieciaków, którzy we własnym mniemaniu byli królami świata. Jak to się później okazało; nie byli. Nie zważając na szczegóły i uczucia Pacman'a, po dziś dzień afiszuje się z tymże gangiem, urzędując obecnie na SEVILLE. Jak wiadomo, trochę się pozmieniało w jego życiu. Jeszcze trzy miesiące temu, w okolicy miał opinię dziwaka i ćpuna, jednakże pewna kobieta przemówiła mu do rozumu, posyłając go na odwyk. Teraz chłopak egzystuje bez zarzutów, nie myśląc nawet o dragach. Przepiękny czas trzeźwości pomaga mu w rozwinięciu swego ja. Zrozumiał on, że sentencją duszy nie jest odlot, a szczęście, które sobie chłopaczyna zmaterializował. Mimo wszystko, Devante realizuje się prywatnie jako kucharz i wierszokleta. Po drastycznej zmianie nawyków, porzucił stare przyzwyczajenia - nawet zaczął wierzyć w Boga, czcząc go długimi dredami i modlitwą. To śmieszne, jednakże w robocie nadal tkwi po uszy.
Epizody:
Po udanej imprezie u Shanell, Pacman wyszedł z lokalu, kierując się ulicami GANTON do swojego domu... Wszystko byłoby wspaniałe, gdyby nie fakt, iż było ciemno jak w dupie, a chłopak był - delikatnie mówiąc - pijany. Nie zważając na to, podążał, a raczej telepał się chwiejnym krokiem po chodniku, kalecząc przy tym język. Po drodze darł pysk, śpiewając ballady do duchów, bogów i niestworzonych postaci. Jego popisy przykuły uwagę miejscowych amatorów dobrej zabawy i potyczek. Kiedy to podeszli nieco bliżej, chłopak samowolnie upadł na glebę, śmiejąc się, przeżywał dalej swą ekstazę, spowodowaną upojeniem alkoholowym. Tychże amatorów bardzo uraziła jego postawa i (mówiąc między wierszami) brak szacunku z jego strony. Mówiąc z przykrością, zaciągnęli go do pobliskiego zaułka, tłukąc bez opamiętania. Samo pobicie dałoby się jeszcze przeżyć, ale panowie musieli pokazać, że spotkania z nimi nie są korzystne. Naznaczyli poszkodowanego nożem, zostawiając bliznę na jego dotychczas ciekawej twarzy. Devante ocknął się dopiero po tygodniu, ze złamaną ręką, rozciętą wargą, poobijanymi żebrami i siniakami na ciele. Dla jego matki był to prawdziwy szok. Często dochodziło w okolicy do podobnych sytuacji, jednakże mało kto spodziewa się piętna na swym majątku, potomstwie - czymkolwiek.
***
Po serii niefortunnych zdarzeń, młody wówczas DEVANTE HARRISON postanowił nieodwracalnie - na czas nieokreślony - zmienić swój styl życia... Jego kuzyn, Loxmar Harrison; należał do miejscowego gangu z MYRTLE STREET. Wszyscy obnosili się z niebieskimi ciuchami, bandanami, a nawet z bronią - palną i białą. Wzbudzali szacunek i strach u miejscowych. Loxmar często wychodził gdzieś z Pacman'em, wprowadzając go coraz to bardziej w znajomości ze swoimi przyjaciółmi. Mając bliznę, po całym zajściu chłopak podchodził do wielu tematów z dystansem. Często bywał nieobecny i spięty, w towarzystwie kolegów Loxmara, ale Ci często próbowali go jakoś rozluźnić... Żarty, piwo, zioło, czy wspomnienia ze wszelakich akcji. Przy odrobinie szczęścia i rozumu, Devante choć na chwilę wracał do żywych. Jednakże tego dnia, kiedy to kuzyni byli umówieni na testowanie nowej konsoli sąsiada, wyszli na chwilę przed dom... Na pozór wszystko wyglądało normalnie... Dzieci ganiały po chodniku, a w jednym z zaułków leżała jakaś ćpunka, wijąca się z bólu. Chłopcy nie zważając na porę, zatrzymali się przed domem. Wtedy to Lox' wyjął z kieszeni skręta, odpalając go bez skrępowania na chodniku. Dev' nieco się spiął, rozglądając się stale na boki, ale po chwili się przymknął i razem ze swoim kuzynem przystanął przy płocie. Lox' kończąc jaranie, powiedział młodemu, by poszedł już do sąsiada... Tak też zrobił, będąc u progu drzwi, zorientował się, że nastała dziwaczna cisza. Odwrócił się, dostrzegając czerwoną tahomę i czubki strzelb. Z przerażeniem zawołał kuzyna, kiedy to on gasił skręta. Niestety, było za późno na działanie; starszy kuzyn po całym zajściu wyglądał jak ser szwajcarski. Chyba nie trzeba wspominać, że biedaczek nie przeżył... Parę dni po zajściu odbył się pogrzeb. Wszyscy w ponurych nastrojach pożegnali zmarłego, oblewając trawę cmentarza hektolitrami łez. Tydzień po zajściu, Pacman zakumplował się bliżej z miejscowym OG', trochę później dostał szansę, czyli - brązową bandanę. Z motywem upamiętnienia dobrego imienia kuzyna, brnął dalej w to gówno. Dostał to, czego chciał - doczłapał się do niebieskiej bandany, nosząc ją dumnie, bujał się tak po osiedlu.
***
Młody chciał się tylko wyszaleć... Z tą myślą żyje do dziś...
Trwając dalej w strukturach CRIPS, młodziak dostał czwarte z kolei zadanie. Przyszedł do niego Begz, znana gwiazda tamtejszej ekipy. Wręczył mu siatkę z dwudziestoma sreberkami, w samarkach... Młodziak nieco zdezorientowany nie wiedział, co ma z tym zrobić, a sprawa była prosta - sprzedać i połowę z tego oddać Begz'owi. Pacman podszedł do sytuacji z luźnym podejściem, nie zważając na przewidywane konsekwencje; zgodził się. Dwie godziny po spotkaniu, pochował towar po kieszeniach, wychodząc z domu... Udał się w stronę torów, dostrzegając dreptającego nieopodal ćpuna - po czym poznał? Przecież to widać na pierwszy rzut oka: brzydki, niezadbany, chwiejący się na boki brudas.
Z pozytywnym akcentem podbił do niego, pytając dyskretnie, czy nie chce czegoś kupić - dziwnym trafem ćpunek miał hajs i wziął trzy działki od młodego. "Dobry biznes" - pomyślał, chowając szmal do kieszeni. Odszedł na bok, po dobrej transakcji z "klientem", patrząc wcześniej, czy ten oddalił się od niego na stosowną odległość. Spotkał tak chyba z dziesięciu ćpunów, wracając po długim i owocnym czasie do domu... Walnął się na kanapę i już przysypiał, wsadziwszy dłoń do kieszeni, wyjął sreberko - ze zdziwieniem zaczął mu się przyglądać. Dureń zapomniał o jednym. No nic; położył na biurku i poszedł spać... Nazajutrz ledwo co kontaktował, wstając z łóżka... Chciał się jakoś pobudzić, ale był zbyt leniwy, by zrobić sobie kawę... Dostrzegł sreberko - "Niby nic, pewnie jak zielsko" - bez wahania zgarnął towar u napchał go do lufy, odpalając... Zaciągnął się tym gównem, kitrając dym w płucach. Przy tejże czynności, dało się usłyszeć dziwny dźwięk, jakby łamanie, czy pękanie... Faza była nie z tej ziemi - trwała ledwo godzinę, ale była kurewsko dobra! Wiedząc co zrobi wieczorem, zgarnął hajs i znalazł Begz'a. Podzielił się z nim hajsem, po połowie - wedle życzenia. Zgarnął jeszcze większą ilość towaru i wrócił do siebie... Zamiast sprzedawać, odpalił ze dwie uncje, przeżywając ekscesy na łóżku. Tak działo się coraz częściej... Z dnia nadzień, dwie uncje zamieniły się w cztery, później sześć, kończąc na eksperymentach... A wszystko dlatego, by odkryć durne, czy tam "odmienne" stany świadomości... Żenada!
***
[...]Przeskoczywszy wcześniejsze przygody Pacman'a[...]
Nadszedł czas wolności... Wreszcie, odsiedział swoje! Zakichane dwa lata za kilkadziesiąt uncji... Pomijając fakt, że przeszło połowa była na użytek własny - nie ma co dyskutować... W pace sporo się przewinęło, na temat działalności setów w Los Santos'. Najgorętszym tematem był spór między setem pod banderą Rollin 60's, a ekipą Eight-tray.
Im dłużej trwały dyskusje, tym częściej zdania stawały się podzielone, a jak zwykle - Devante robił za przecinek. W końcu przyszedł czas na pożegnanie się z więziennymi murami, wtedy to właśnie doszły go słuchy, że Wils strzelił sobie w łeb, a Dizzy zniknął we mgle. Cóż poradzić - nie jego małpy, nie jego cyrk. Z tą myślą ruszył przed siebie, zatrzymując się w pobliskim motelu. Od razu ogarnął sobie jakieś zajęcie. Ćpanie, malowanie, dyskusja... Niby głupoty, ale jakoś rozwijało to jego duszę, mimo przytłaczających skutków pierwszej z opcji. Hajs nie rośnie na drzewie, więc z motelu go (grzecznie mówiąc) wyjebxli. Desperat zaczął wałęsać się po okolicy, trafiając za taggami na Seville. Tam został ugoszczony jak swój; po tatuażach nabrał szacunku u szczurów, a grabę pozbijał z miejscowymi zbirami. Zakumplował się bliżej z oryginalnym, trochę pospinał z mniej wartymi od niego frajerami, jednakże dobrze usadowił swe dupsko. Trwając tak pare miesięcy, nie zapomniał o nałogu. Bardziej nasiliła się u niego chęć próbowania nowych rzeczy - zamiast gówna, brał beczkę gnoju, póki to nie wysłano go na odwyk...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz